– A co na ten przykład?
– Ano … ptaka (wszak byliśmy w siedzibie Rzeczpospolitej Ptasiej).
I tak oto parafrazując chłopów z Mrożka rozpocznę wspomnienie o betonowym szaleństwie. Opisany w poprzednim poście stół był tylko poligonem, na którym uczyłyśmy się ciąć mozaiki szczypcami glazurniczymi i uwydatniać kształtem i układem tesser poszczególne elementy projektu. Prawdziwe wyzwanie było wciąż przed nami – każda z uczestniczek warsztatów „Ptasio Mi” miała zrobić swój projekt ptaszora, który po zalaniu betonem miał się zamienić w ozdobną betonową płytę.
Zaczęłam ten post od końca, czyli pokazania Wam efektu finalnego moich zmagań z betonem, pokażę więc też przed wyjaśnieniem procesu prace pozostałych uczestniczek.
Pani Kasia postanowiła uhonorować Pana Krzyżówkę:
Dorota zrobiła rudzika:
Pani Iza – gospodyni, z braku czasu ograniczyła się do śladów żurawia:
Pani Janina, jako że jest osobą absolutnie niekonwencjonalną, niezależną i idącą pod prąd postanowiła, że jej ptaszor będzie motylem:
Ja zaś od czasu podróży na Islandię mam wielki sentyment do maskonurów, a ponieważ kolega Marek pozwolił mi wykorzystać zrobione przez siebie zdjęcie jako model do pracy, to zdecydowałam się właśnie na tego ptaka.
Masywny dziób, okrągły brzuszek i słusznej powierzchni stópki czynią maskonura ptaszorem tak „solidnym”, że beton wydał mi się odpowiednią dla niego oprawą, chociaż doprawdy trudno tego ptaka spotkać u ujścia Warty.
Pierwszy etapem procesu tworzenia mozaiki było oczywiście narysowanie projektu:
a następnie przykrycie go folią, po czym odwzorowanie projektu na siatce budowlanej:
Potem mogłyśmy już ciąć mozaikę i przyklejać ją (na wikol) do siatki:
Cięcie był to najdłuższy i najbardziej skomplikowany element procesu. W trakcie pracy zmieniałam koncepcję kilkanaście razy. A to przestał mi się podobać brzuszek w czterech częściach i wycięłam go ostatecznie z jednej, a samo oko miało w międzyczasie 4 kolory, zanim zdecydowałam, że natura wie jednak najlepiej. Ostatnia zmiana powstała w środku nocy po ukończeniu pracy. W dzień, kiedy miałam zalewać maskonura betonem, już go nawet zaczęłam wycinać, kiedy postanowiłam wyrwać mu udo, gdyż to pierwsze uznałam za zbyt cherlawe:
Nad naszymi poczynaniami czuwała oczywiście Justyna Budzyn, motywując, doradzając, korygując i zachęcając: „musisz popatrzeć z dystansu”. Faktycznie, mozaiki które do tej pory robiłam był niemal miniaturowe w porównaniu z maskonurem, a oddalenie się od pracy nawet na metr pozwalało zmienić perspektywę i dostrzec jej słabe punkty.
Kiedy mozaika była już skończona, należało ją ułożyć do góry nogami w drewnianej ramce na płaskiej powierzchni i …. zalać betonem.
Wtedy właśnie dowiedziałam się, że beton ma swoje życie, że dojrzewa dni dwadzieścia, a starzeje się znacznie dłużej, że oddycha, że mruczy, ma swoje fanaberie i preferencje. No i że trzeba go uzbroić, nawet jeśli robimy „tylko” betonową płytę, jeśli ma ona być mozaiką:
Po zalaniu każda praca musiała odpocząć jakieś 30 godzin, zanim można było nabrać odwagi żeby odwrócić ją, pozbawić ramki i ujrzeć front zabetonowanego ptaka.
Na zdjęciu widać dziurki po „oddychaniu” betonu, które należało uzupełnić. Potem tylko polerowanie i bezpieczny transport do domu. A tam pytanie: „No i gdzie zamierzasz go postawić? Przecież nie mamy ogrodu!”